PROBLEMY PRASY LOKALNEJ

Ostatnimi czasy w jednej z branż, w której działam - prasie lokalnej - można czasami zauważyć brzydkie (delikatnie mówiąc) działania.

 

Ostatnimi czasy w jednej z branż, w której działam - prasie lokalnej - można czasami zauważyć brzydkie (delikatnie mówiąc) działania.

Patrząc pragmatycznie - jestem współwłaścicielem jednej z lokalnych gazet. Takich osób jak ja jest w naszym mieście kilka. Wszyscy chcą na tym zarabiać - fakt. Ale jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć w tym naszym pragnieniu pieniądza?

Jak wiadomo, największym problemem prasy lokalnej w Polsce są mniejsze lub większe układy wydawców z samorządowcami, którzy chcą mieć jak największy wpływ na to, kto co napisze. Dysponują środkami publicznymi, którymi mogą jednego czy drugiego dziennikarza poszczuć. Jako, że w małych miastach i miasteczkach rynki prasy nie są zbyt rozbudowane, to ilość pieniędzy do podniesienia nie jest zbyt duża, co naraża dziennikarzy na sytuacje korupcjogenne. Szczególnie ciężkim wyborem dla wydawcy jest dylemat: skłonić się ku instytucji samorządowej, czy ku czytelnikowi, bo nawet, gdy sprzeda cały nakład, pisząc uczciwie, to zarobi mniej, gdy wybierze pierwszą opcję. Nie chciałbym poruszając ten temat, kreować się na ostatniego sprawiedliwego, gdyż najzwyczajniej w świecie tak nie jest. Wolałbym spojrzeć na to jako na zagrożenie dla branży, jaka jest prasa lokalna. Przykładowo, w miejscowości wielkościowo bardzo zbliżonej do Wałcza jest wydawca (i dziennikarz), który - oprócz prasy - zajmuje się jeszcze inną branżą, na przykład budownictwem. Jak zajmuje się tą branżą, to musi w mniejszym lub większym stopniu współpracować z niektórymi urzędami. Będąc wydawcą (z założenia) niezależnej prasy, to prędzej czy później będzie go kusiło złożenie urzędnikowi propozycji: „daj mi zezwolenie, bo cię zniszczę w mojej gazecie”, albo: „dotuj moją działalność, bo długo nie pociągniesz”? Na pewno tak. Ale jakie będą efekty prowadzenia tego typu polityki? Na pewno strata zaufania do całej branży prasowej. Mniej zaangażowani czytelnicy będą uważać wszystkich dziennikarzy za nierzetelnych, samorządowcy za sprzedajnych, reklamodawcy zaś nie będą widzieli sensu w zakupie powierzchni reklamowej.

Jakby nie patrzeć wyżej wymieniona sytuacja jest chora, pozbawiona jakiejkolwiek odpowiedzialności za czytelnika, nie wspominając tu o działaniach zgodnych z duchem zdrowej konkurencji. Takich zawodów jak dziennikarz, czy wydawca - w kontekście podjętej tematyki - jest wiele: adwokat, sędzia piłkarski czy daleko nie sięgać - urzędnik. Podstawą każdej z wymienionych przeze mnie działalności powinno być postanowienie, że będą oni (dziennikarze, urzędnicy, adwokaci itp.) realizować się zawodowo przez pryzmat drugiego człowieka, a nie swojego interesu, bo - koniec końców - przez takie postępowanie stracą wszyscy.      

 

Mateusz Wysocki